Wymiana wizytówek to jeszcze nie networking

Networking to potęga. Czy wychodzisz z założenia, że świat opiera się na znajomościach, czy też traktujesz tego typu kontakty jako budowanie sieci kontaktów – nie zaprzeczysz. Stąd spotkania networkingowe cieszą się dużą popularnością. Sam byłem niedawno na jednym w Toruniu.

Zawsze się dziwię, że ludzie nie rozumieją networkingu. Przychodzą na spotkania, których celem jest poznanie innych ludzi i jedyne, co robią, to wciskają wizytówki. Być może obdarowani potrzebują świadczonych przez nas usług. Prawdopodobnie jednak nie.

Czuję się niekomfortowo, gdy każda napotkana osoba traktuje mnie jak pojemnik na wizytówki.

Podchodzą, pytają, czym się zajmuję, po czym nie mogą się doczekać aż skończę, by powiedzieć coś o sobie i wcisnąć wizytówkę. Inni z kolei mają mnie za  kolejny egzemplarz w kolekcji pokemonów. Podchodzą, minuta gadki-szmatki, zabierają kartonik i znikają.

Te dwa typy osób – rozdawacze i zbieracze – całkowicie psują mi wszystkie spotkania networkingowe.

Ciekawostka kulturoznawcza. Niewielu wie, że wręczaniem wizytówek rządzą pewne reguły.

W Japonii jest z tym związany cały rytuał – wręcza się ją z ukłonem, a odbiorca musi ją dokładnie obejrzeć przed schowaniem, inaczej byłby to afront. Ważnym szczegółem jest też to, że wizytówki nigdy nie można schować do tylnej kieszeni.

Z kolei w Ameryce rzuca się je po prostu nonszalancko na stół przed spotkaniem (gdy o negocjacjach czy biznesowym meetingu mowa). Nikt nie przejmuje się konwenansami.

W Polsce nie ma obowiązującego modelu. Nie istnieje dobry styl wręczania wizytówek. Szkoda. Za to jest pewna ogólnoświatowa zasada, którą można się kierować. Nie wręcza się wizytówki komuś, kto o nią nie poprosi.

Tymczasem tak działają rozdawacze na spotkaniach networkingowych. Chcą jak najszybciej opróżnić swój wizytownik. Czują się wówczas, że zrobili dobrą robotę. W końcu tyle osób ma do nich kontakt!  Tylko że żadna z nich nie zadzwoni. W końcu czemu pracownik agencji reklamowej miałby kontaktować się z mechanikiem wyspecjalizowanym w naprawie ciężarówek?

Drugi wymieniony typ to zbieracze. Ci są przeciwieństwem rozdawaczy. Ich celem jest zebranie jak największej liczby wizytówek. Teoetycznie postępują dobrze: nie wciskają Ci na siłę swoich danych. Może się wydawać, że są zainteresowani Tobą i/lub Twoją ofertą. Kiedy jednak chwycą w rękę upragniony bilecik z namiarami, ulatniają się na dalsze łowy. Następnego dnia znajdziesz na mejlu ich ofertę handlową.

Jeżeli wręczyłeś swoją wizytówkę komuś bez zorientowania się, czy w ogóle potrzebuje Twoich usług, to zmarnowałeś fajny kawałek papieru. Jeśli jesteś na spotkaniu, które ogranicza się do wymiany paru zdań i wizytówek, to uciekaj – taki spęd nie ma sensu. Networking to nie speed dating!

Możesz uznać, że nawiązałeś jakiś kontakt wtedy, gdy ktoś sam poprosi Cię o wizytówkę. To oznacza, że dostrzega wartość w usłudze,/firmie, którą reprezentujesz – chyba że jest zbieraczem, ale tego szybko poznasz. Nawet wówczas nie masz obowiązku prosić go o jego własną!

Pamiętaj więc. Wymiana wizytówek i jedna rozmowa, to jeszcze nie budowa relacji. A przecież do tego ma prowadzić networking. By nawiązać wartościową relację potrzeba czasu, rodzącego się zaufania i kilku innych czynników. Ale to już temat na inną okazję.

Na koniec akcent humorystyczny. Ilekroć wręczam komukolwiek wizytówkę lub oglądam cudzą, mam tę scenę z American Psycho przed oczami:

A Was co wkurza na spotkaniach networkingowych? Jakie macie doświadczenia związane z wymianą wizytówek?

Do przeczytania,

Artur Jabłoński