Facebook bez Edgeranka nie ma racji bytu

Jeżeli jesteś początkującym administratorem stron na Facebooku, możesz nie wiedzieć, czym jest Edgerank. To algorytm, który decyduje, jakie treści widzimy na swoich tablicach. Mówiąc w wielkim skrócie: pilnuje, żebyśmy nie przegapili niczego istotnego.

Jak Edgerank sprawdza, co jest dla nas istotne? Analizuje, jak często wchodzimy w interakcje ze znajomymi/innymi stronami. Im częściej, tym większa szansa, że zobaczymy wpisy danego profilu. Ważny jest również typ publikowanej treści: jeżeli fanpage zamieszcza zdjęcia, to ujrzy je więcej fanów niż gdyby administrator wkleił link do artykułu.

Edgerank cały czas wzbudza kontrowersje. Programiści Facebooka często coś w nim zmieniają, przez co prowadzenie strony staje się momentami nieprzewidywalne. Mój stosunek do Edgeranka jest podobny do churchillowskiego zdania na temat demokracji: to najgorszy system, ale nic lepszego jeszcze nie wymyślono.

Zastanówmy się, jak wyglądałby Facebook bez Edgeranka. Wówczas widzielibyśmy każdą treść opublikowaną przez dowolną osobę i stronę. Lubimy średnio paręset z nich, dołóżmy do tego następnych kilka setek znajomych. To daje łącznie mnóstwo treści. Bez Edgeranka widzielibyśmy je w kolejności od najnowszego do najstarszego.

To by oznaczało tylko jedno: zanim dokopałbym się do jednego, interesującego posta sprzed pół dnia, musiałbym przewinąć kilka kilometrów ekranów pełnych zdjęć kotów, memów, kawy i selfie, itd. 

Ktoś mógłby powiedzieć, że to kwestia umiejętnego zarządzania listą polubionych stron. Powiedzmy sobie szczerze – ilu nawet zaawansowanych użytkowników Facebooka ma tego typu porządek? Ilu wspomaga się narzędziami w rodzaju Manage Your Likes? Teraz chociaż odlubienie strony to prosty proces. Niektórzy pamiętają zapewne, jak mocno ta opcja była ukryta kilka zmian wyglądu portalu wcześniej.

Różne strony lubimy też z różnych powodów. To, że polubiłem stronę Esperanzy Spalding – mojej ulubionej współczesnej wokalistki jazzowej – nie oznacza, że chcę widzieć każdy jej wpis. Zrobiłem to z sympatii do jej twórczości, chcąc zamanifestować swój gust muzyczny. Edgerank pozwala mi to zakomunikować Facebookowi. Nie wchodzę ze stroną w interakcję, więc stopniowo widzę jej coraz mniej.

Znów mogą podnieść się głosy, że przecież Facebook pozwala ustawić, które strony chcemy śledzić, a które nie. Powodzenia w edukowaniu użytkowników, których pokonały tematyczne streamy w nowym (obecnie już zlikwidowanym) wyglądzie newsfeeda. Kilka procent z nich korzysta z list.

Edgerank zawiódł marketerów, przyzwyczajonych do zupełnie innego modelu korzystania z Facebooka. Na początku Mark Zuckerberg pokazywał nam apetyczny tort, a kiedy siedliśmy do stołu okazało się, że możemy zjeść co najwyżej jeden kawałek. Chcesz więcej? Płać. Tak jak zapłaciłbyś za czas i miejsce w każdym innym medium. Reklama na Facebooku – a publikowanie treści na fanpage’u również jest formą reklamy, nie tylko bannerki – nigdy nie będzie (już) darmowe.

A co Wy sądzicie o Edgeranku i zawirowaniach z nim związanych? Co Was boli, co Was cieszy? Piszcie w komentarzach!

Do przeczytania,

Artur Jabłoński

P.S.: Cały weekend spędzam w Katowicach na Intel Extreme Masters – jeżeli interesuje Was relacja z tego wydarzenia, obserwujcie mnie na Facebooku i Twitterze.

 

Przeczytaj także inne wpisy z kategorii Social Media: