Jestem zwycięzcą, czyli dlaczego warto próbować

Nie pomyliłeś się – dalej jesteś na blogu marketingowym. Nie zamierzam też zmieniać jego tematyki ani urządzać wycieczek w inne obszary. Dziś jednak jest ważny dla mnie dzień i z tego powodu pozwoliłem sobie na odskocznię. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.

To będzie opowieść o tym, że nie można się poddawać.

Moja przygoda z gitarą zaczęła się, gdy miałem dwadzieścia lat. Wtedy to wspólny wypad ze znajomymi uświadomił mi, że fajnie byłoby umieć grać. Znasz ten klimat – ognisko, wspólne śpiewy do późna w nocy, można się oczarować.

Był tylko jeden problem. Nie odróżniałem w piosenkach linii gitary od perkusji, a co dopiero, żebym rozróżniał akord od akordu. Nie zrażało mnie to jednak. Zbierałem pieniądze na pierwszą gitarę, a po zakupie sprzętu rozpocząłem naukę.

Mniej więcej pół roku później zobaczyłem plakat, który zapowiadał koncert pamięci Jacka Kaczmarskiego. Pamiętnych wakacji, gdy zapragnąłem grać na gitarze, poznałem również jego twórczość i zachwyciłem się. Poszukiwano akompaniatorów. Postanowiłem się zgłosić.

Po krótkiej prezentacji moich umiejętności dostałem propozycję nie do odrzucenia – jeśli chcę pomóc przy koncercie, mogę zająć się kilkoma kwestiami organizacyjnymi. Na scenie jednak nie wystąpię, bo po prostu jestem na to za słaby.

Kolejny rok poświęciłem na naukę. Chciałem umieć grać i śpiewać, więc ćwiczyłem to, kiedy tylko mogłem, choć wolnego czasu nie było dużo – studia pochłaniały większość. Postanowiłem zgłosić się po pomoc do bardziej doświadczonych osób, które pomogłyby mi ukierunkować jakoś mój głos.

Po krótkiej sesji ze znajomą chórzystką dowiedziałem się, że mój głos jest beznadziejny i nigdy nie będę na tyle dobry, by śpiewać na scenie. Załamałem się. Ale nie poddałem.

Ćwiczyłem, ćwiczyłem, ćwiczyłem. Po recenzji moich wokalnych umiejętności ćwiczyłem dalej. Śpiewałem po kryjomu, tak, by nikt nie słyszał. Nagrywałem się i analizowałem błędy. Postępy mierzyłem kolejnymi koncertami pamięci Jacka Kaczmarskiego w Toruniu, które zawsze pozwalały mi przez parę tygodni skupić się na intensywnych próbach i przesłuchaniach.

Na kolejnym koncercie wystąpiłem już jako solista. Gitara + śpiew. Zapewne nie był  to dobry występ. Pewnie jeden ze słabszych spośród kilkunastu wykonawców. Ale wystąpiłem. Byłem z siebie dumny.

Postanowiłem, że czas na kolejny etap mojej muzycznej kariery: zmierzenie się z innymi artystami na scenach festiwalowych. Tak trafiłem na “Źródło wciąż bije” – festiwal pamięci Jacka Kaczmarskiego w Bydgoszczy. Urzekła mnie część poświęcona na recitale laureatów lat ubiegłych. Zapragnąłem kiedyś pojawić się w tej roli, choć szanse były nikłe.

Startowałem w nim 3 razy. Za każdym razem jury omijało mnie przy rozdawnictwie nagród. Za każdym razem wierzyłem w zwycięstwo. Za każdym razem miałem ochotę rzucić wszystko w diabły, godząc się z myślą, że nie jest mi dane bycie konkursowym laureatem.

Każdego roku odgrywałem za to coraz większą rolę w toruńskim koncercie. Teraz to ja wprowadzałem nowe osoby i pomagałem im się rozwijać. Zacząłem pojawiać się również na innych krajowych scenach na zaproszenie organizatorów różnych koncertów i przeglądów. Szlifowałem swoje umiejętności.

Wreszcie dwa lata temu, kiedy bez większych nadziei i po rocznej przerwie postanowiłem wystąpić po raz czwarty, gdy przyszła pora na ogłoszenie wyników usłyszałem swoje nazwisko. Nie posiadałem się z radości. Zająłem trzecie miejsce w kategorii solistów – osób wykonujących utwory Kaczmarskiego.

Rok później spełniło się moje marzenie – dostałem propozycję recitalu. Wreszcie byłem po tej stronie sceny, na którą z zazdrością spoglądałem kilka lat wcześniej. Nie posiadałem się radości.

Pozostał mi do zdobycia jeszcze jeden laur: w kategorii piosenki autorskiej. Piszę teksty od lat, ale nigdy nie występowałem z własnymi utworami. Uważałem je za błahe.

Kilka godzin temu usłyszałem werdykt jury: “pierwsze miejsce w kategorii Pojedynek z Mistrzem (piosenka autorska) dla Artura Jabłońskiego”. i usłyszałem tonę komplementów na temat własnych umiejętności od przewodniczącego.

Piszę to wszystko nie po to, żeby się pochwalić, choć jestem bardzo dumny z tego, że udało mi się to wszystko osiągnąć. Piszę to, by pokazać, że ciężką pracą i wiarą we własne możliwości na przekór opiniom innych jesteś w stanie osiągnąć wiele.

Pozdrawiam i obiecuję, że następny tekst będzie już na zwyczajowe tematy.

Artur Jabłoński