Na co cierpią blogerzy?

Nie wiem czy wiesz, ale jeżeli autor czytanego prze Ciebie artykułu ma podobne poglądy do Twoich, to średnio spędzasz 36% więcej czasu na jego lekturze. Dlaczego tak jest?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie muszę Ci zdradzić brzydką prawdę o sobie i o Tobie. Wydaje Ci się, że Twoje poglądy wynikają z racjonalnej analizy. Porównywałeś różne stanowiska tak długo, aż drogą eliminacji dotarłeś do tej najbardziej przekonującej, najlepszej. Nie jest to prawda.

W rzeczywistości odrzucałeś wszystko, co nie zgadzało się z poglądami, które reprezentowałeś już na początku. Jesteśmy tylko ludźmi i wierzymy w to, co chcemy wierzyć. Jeżeli odpowiednio długo będziesz szukał potwierdzenia swojej tezy, na pewno Ci się to uda. Tego właśnie chcesz – potwierdzenia własnej nieomylności.

Dlatego własnie lubimy ludzi podobnych do nas samych. Lubimy ich, bo reprezentują te same lub zbliżone poglądy. W ten sposób ograniczamy ryzyko, że ktoś podważy naszą wizję świata. Czasami nie udaje nam się uniknąć tego typu sytuacji, ale generalnie staramy się jak możemy, by było ich jak najmniej.

Tu dochodzimy do blogerów.

Mając kilka(dziesiąt/set) tysięcy czytelników łatwo dojść do przekonania, że to, co mówimy jest ważne i słuszne. Ciężko, żeby było inaczej, skoro dzień w dzień mamy na to dowody w lajkach i komentarzach.

W końcu jednak natrafimy na ludzi, którzy nie będą zgadzali się z naszymi poglądami – w internecie o to nietrudno. Możemy wówczas wejść w polemikę lub z góry przekreślić naszego rozmówcę, uznając, że nie ma racji, ponieważ on jest osamotniony, a my mamy przy sobie wielu, którzy nas popierają.

Niestety, druga droga jest łatwiejsza i z tego, co obserwuję, stanowczo za często wybierana. Nie mówię tu o walce z hejtem – to słowo od dawna funkcjonuje jako etykietka przyklejana nieprawomyślnym. Mówię tu o celowym ignorowaniu cudzego stanowiska, byle tylko nie musieć zadać sobie problematycznego pytania: czy ja na pewno mam rację?

Wszyscy jak jeden mąż jesteśmy podatni na skrzywienie poznawcze, które każe nam szukać dowodów na potwierdzenie swoich poglądów. W dobie internetu bardzo trudno jest oprzeć się pokusie zignorowania wszelkich głosów przeciwnych nam. Sęk w tym, że szczególnie podatni są na nią blogerzy, którzy przecież mają wokół siebie o wiele liczniejszą grupę, która powtarza im, że to oni mają słuszność. I za często ulegają temu skrzywieniu.

Dlatego od zawsze jestem przeciwny tym, którzy w imię idei “szczęśliwszego życia” bez namysłu usuwają ze swojego otoczenia wszystkich, którzy myślą inaczej od nich. Od braku akceptacji dla krytyki stanowczo za blisko jest do samozachwytu. Ten zaś nigdy jeszcze nikogo do sukcesu nie poprowadził.

Do przeczytania,

Artur Jabłoński