Na 500 gigabajtach mojego dysku koło 400 zajmują empetrójki. A mówię tylko o jednym dysku. Jeśli chodzi o muzykę, jestem typowym chomikiem. Zbieram jej masę, a potem odkrywam kolejne albumy kilka miesięcy później. Jeżeli w ogóle. Zamiast zapoznawać się z czymś nowym i ciekawym, tkwię w starych, sprawdzonych płytach.
Mam wrażenie, że to się zmieniło dzięki Spotify. Teraz łatwiej wyszukuje mi się nową muzykę, a co za tym idzie – częściej daję jej szansę. Zwłaszcza, że mam większy stopień pewności, iż trafi w mój gust.
Dawniej, żeby odkryć naprawdę ciekawy krążek, musiałem się sporo naklikać. Recenzenci czołowych czasopism w Polsce rzadko polecają coś w moim klimacie. Praktycznie nie jestem w stanie wskazać żadnego dobrego serwisu stricte muzycznego w PL (znacie jakieś?), więc tą drogą również ciężko. Ogromu witryn lokalnych i zagranicznych nie chce mi się przeglądać, skoro nikt nie polecił mi danej redakcji jako wiarygodnych recenzentów.
Nawet webowe last.fm, które w pierwszej chwili wydaje się odpowiedzią na wymienione wyżej bolączki jest problematyczne. 30-sekundowe próbki to dla mnie za mało. Lubię skakać po różnych fragmentach utworów i albumów, żeby je poznać (też tak macie?). Mówcie co chcecie, ale szukanie każdego wykonawcy po kolei w Youtube jest średnio wygodne. Albo ja taki leniwy, niemniej pocieszam się, że takich jest więcej.
Spotify wreszcie sprowadził moje poszukiwania nowej muzyki do pojedynczych kliknięć. Dzięki temu, odkrywam jej coraz więcej. Jednocześnie jednak, coś tracę.
Wiadomo, że ile ludzi, tyle nawyków, jeśli chodzi o słuchanie muzyki. Akurat ja należę do osób, puszczających sobie konkretnych wykonawców całymi płytami. Tymczasem spotifajowe playlisty – głównie te tworzone przez znajomych – sprawiają, że przestaję przywiązywać do tego wagę. Interesuje mnie klimat muzyki, gatunek, dopasowanie do obecnego nastroju. Co więcej, interesujący kawałek nie sprawia, że zapoznaję się ze stroną wykonawcy i słucham jego. Zaraz po nim leci przecież inny, równie ciekawy i zbliżony muzycznie. Przestałem zapoznawać się z dyskografiami, co zawsze sobie ceniłem.
A przecież playlisty to tylko wierzchołek góry lodowej. Są jeszcze aplikacje. Odkąd odkryłem Blue Note na Spotify, praktycznie nie szukam repertuaru samodzielnie. Ustawiam kilka parametrów (np. instrumenty) i pozwalam, by automat decydował za mnie.
A jak Wy korzystacie ze Spotify? Jeżeli w ogóle ;)
Do przeczytania,
Artur Jabłoński